Poprostu czytaj ...
Co tu duzo pisac ... Przytocze Wam pewna opowiesc, historie ... Ktora zapodal mi Sigurd :))
Jej smierc... "Ten artykul dedykuje wspanialej dziewczynie, ktora odeszla z tego swiata przeze mnie..." Pare lat temu przyjaznilem sie z pewna wspaniala dziewczyna. Byla dla mnie kims wyjatkowym... Byla osoba, na ktora nie patrzylem tylko w perspektywie seksu. Z Nia potrafilem normalnie porozmawiac, zwierzyc sie - ufalem tylko jej, tylko Ona byla mi bliska... Kto wie, czy kiedys dzieki Niej nie poznalbym smaku prawdziwej milosci? Ale nigdy sie tego nie dowiem... - Jej nie ma, nigdy nie bedzie... Odeszla - odeszla przeze mnie... Pewnego dnia, chcialem sie z Nia spotkac. Chcialem ujrzec Jej twarz, moc slyszec jej smiech, kontemplowac sie jej widokiem. Podnioslem sluchawke i wykrecilem numer. Uslyszalem jej cudny glos. Zaproponowalem przyjacielskie spotkanie - zwykla rozmowa, wspolna wymiana zdan i wspolny smiech... Zgodzila sie - zawsze chetnie spedzala ze mna czas - przyjaznilismy sie od dziecka... Wyszedlem z domu, szedlem lekko, caly swiat byl piekny, wiedzialem, ze zaraz ujrze osoba, ktora jest mi tak bliska... "Jeszcze parenascie metrow i dojde do parku, w ktorym sie umowilismy" - myslalem z radoscia. Wyszedlem zza zakretu i zobaczylem Ja... Moja twarz sie rozpromienila - przyspieszylem kroku. Ona szla chodnikiem - nie zauwazyla, ze naprzeciwko, po drugiej stronie ulicy, maszeruje ja... Stanela przed jezdnia, a gdy zapalilo sie zielone swiatlo, weszla pewnie na ulice... I w tej chwili wszystko sie zmienilo - wszystko stracilo sens... Ten "bezsens" przyniosl ze soba nadjezdzajacy samochod, ktory prowadzil zalany kierowca... Wjechal na pasy i uderzyl w Nia... Bieglem, jak moglem najszybciej. Nie zdazylem... Widzialem tylko, jak jej twarz przebiega cierpienie, jak z jej ust wydobywa sie ostatni krzyk, a jej gasnace oczy spogladaja na mnie z wielkim bolem... W tej jednej sekundzie wszystko stalo sie inne... Umarla Ona - wszystkie jej marzenia, plany... Odeszla zabierajac ze soba czesc mnie - zostawiajac mnie na pastwe tego swiata... Juz nigdy nie bede mogl z nia porozmawiac, nigdy nie bede mogl podzielac jej smiechu, radosci... Nigdy nie bede mogl patrzec w jej pelne radosci oczy - teraz pamietam tylko, jak widniala w nich smierc... Tak, wtedy moje zycie diametralnie sie zmienilo... Juz nie bylo Jej - najblizszej mi osoby... Ciagle o Niej mysle... Mam wyrzuty sumienia - przeciez gdyby nie ja, moglaby byc teraz w domu, z rodzina... Gdyby nie moj telefon, gdybym zadzwonil godzine wczesniej, godzine pozniej lub gdyby musialaby zawiazac sznurowadlo... Ale jednak nie - jednak ona nie zyje - nie zyje przeze mnie... Po tym wypadku nic nie mialo sensu - chcialem umrzec i byc blisko Niej... Kazdego dnia chodzilem zalany, cpalem i prawie nie wracalem do rzeczywistego swiata... Ciagle mialem poteznego dola, a glosnym metalem chcialem zagluszyc wyrzuty sumienia, moja rozpacz, cierpienie, poczucie samotnosci i chec ujrzenie Jej jeszcze raz... W tym czasie przezywalem powazne schizy, myslalem o samobojstwie... Kiedys chcialem wziasc tyle prochow, ile tylko bedzie mozliwe i zejsc z tego swiata... Nie udalo mi sie znalazlem sie w szpitalu i odtruwali mnie... Ale wyszedlem i nie poszedlem na odwyk. Pilem, palilem, cpalem... Schodzilem na same dno. I gdy kiedys szedlem przez park, kolo miejsca, w ktorym zginela bliska mi osoba - zginela przeze mnie - spotkalem Jej siostre. Spojrzala na mnie i pierdolnela mnie w twarz! Powiedziala: "Rafal, Ona chcialaby, abys zyl, bys byl szczesliwy i nie zszedl na samo dno! Zrozum to... - zyj normalnie... - jesli nie dla siebie, to dla Niej...". Poszla, a ja stalem sparalizowany... Zaczalem plakac. Jej slowa trafily mnie, jak piorun. Wtedy wszystko sie zmienilo, naprawde... Wszystko, co robilem, robilem dla niej. Zawsze o Niej pamietam, zawsze mam nadzieje, ze kiedys spotkam rownie cudowna osobe, jak Ona... Ale to chyba niemozliwe... Ona byla Aniolem, uosobieniem dobra - byla idealna pod kazdym wzgledem... Zycie jest wielka niewiadoma, a smierc zaskakuje nas z nienacka - w momencie, w ktorym najmniej sie jej spodziewamy... Ona zmienila cale moje zycie i watpie, czy kiedykolwiek bede potrafil zblizyc sie do kogokolwiek. Nie angazuje sie w zwiazki, poniewaz boje sie, ze znowu bliska mi osoba po prostu odejdzie. Dlatego teraz wszystkie moje znajomosc sa powierzchowne, nikt mnie nie pozna tak naprawde... Nie pozwole sie zranic. Stalem sie zimnym draniem, ktory wszystko olewa - to tylko czesc prawdy... Czy ktos bedzie potrafil poznac moje prawdziwe oblicze? Watpie - nigdy do tego nie dopuszcze... Teraz chce cieszyc sie zyciem, czerpac z niego, jak najwiecej radosci i staram sie nie dopuszczac do siebie osob - przyjmuje pozycje obrona wzgledem swiata i ludzi. Jestem, ale nikt nie bedzie mogl mnie poznac... Ona, ta wspaniala osoba, ktora dla Was pozostanie bezimienne boginia, byla kims, kto zmienil moje zycie, a jej smierc pozostawila wielki slad w mojej psychice. Wydaje mi sie, ze nigdy nie bede potrafil kochac, ze wszystkie moje stosunki interpersonalne z kobietami beda opieraly sie wylacznie na seksie. A jak twierdzi JJ, sex bez milosci to zwykle piepszenie sie... Moze ma racje. Ale dzieki temu, nigdy nie bede mial juz okazji poczucia bolu, zalu, samotnosci... Te uczucia towarzyszyly mi po Jej smierci... Poniewaz pisze tego arta, chcialbym zaapelowac do Was - pamietajcie, ze w kazdej chwili - w jednej sekundzie - mozecie umrzec! Cieszcie sie wiec z zycia i zyjcie chwila... Ja tak robie... Czy jestem szczesliwy? Hm... Chyba tak, ale po prostu nie znam innego stylu zycia... Ufff... Ale mam podly nastroj. Wspomnienia dotyczace tego tematu nie naleza do przyjemnych. Jednak wiem, ze moge sie z Wami podzielic wszystkim i dlatego to pisze... Pewnie i tak mnie nie zrozumiecie, pewnie nigdy nie straciliscie bliskiej Wam osoby... Dlatego nie oczekuje zrozumienia... Czytajac ten tekst, pewnie uwazacie, ze Ja kochalem. Ja nie potrafie sobie odpowiedziec na to pytanie, poniewaz nigdy nie wierzylem w milosc. Ale czy fakt, iz Ona byla dla mnie najwazniejsza, ze kazde wypowiedziane przez Nia zdanie, kazde spojrzenie, usmiech byly dla mnie swiete, sugeruje, iz bylem zakochany? Moze... Wiem tylko, ze wtedy bylem najszczesliwszy na swiecie i teraz zaluje, ze nie mialem okazji powiedzenia Jej, jak byl mi bliska, jak bardzo mi na Niej zalezalo. Dlatego nie bojcie sie mowic tego bliskim Wam osobom - nigdy nie wiadomo, kiedy smierc odbierze Wam te szanse... Ja nigdy nie wypowiem juz tych slow - nie mam zamiaru ufac, kochac - z tymi slowami kojarzy mi sie bol i wielkie cierpienie... Na zakonczenie chcialbym przytoczyc Wam slowa zawarte w wierszu pewnej poetki: "Spieszcie sie kochac ludzi - tak szybko odchodza"... Ja nie bede kochal... - nigdy...
Wywnioskujcie sami czy warto mowic "kocham" komus do kogo sie to czuje, czy zwklekac z tym do ostatniej chwili, ktorej moze jush nie byc ...
A teraz cos o mojej milosci ... :)))))) Sigurd powiem tylko tyle, ze Cie kocham !!!!!!!
...a teraz bardzo piękny wiersz, dla którego mam wielki sentyment... To dla Ciebie Gwiazdeczko moja... zawsze bede przy Tobie, w szczęściu i w cierpieniu... Bede wspierał Cię moim ramieniem, słowem i czynem... Codziennie bedę dawał Ci cząstkę raju zwaną miłością...
"Kocham Cię za to, że Cię kochać muszę,
Kocham Cię za to, że Cię wielbić mogę,
Kocham Cię za to, żeś Ty mi jedyna
piękną kobiecą objawiła duszę,
Że się przed Tobą kolano ugina
i myśl o Tobie każda niesie trwogę,
i niepokoi się tym i pamięta,
żeś może dla niej za czysta, za święta"
Jaki ten swiat jest "wyjebany" ... :))))))))))))))))))))))))
Dodaj komentarz